Wdowa każdego dnia patrzyła przez
okno. Widziała dym buchający z ogromnego komina fabryki. Dym, na który inni
ludzie zwykle nie zwracali uwagi. Dla kobiety miał on szczególne znaczenie – w
fabrycznym piecu palił jej syn Marcyś, który niedawno właśnie został kotłowym.
Matka, patrząc na dym, myślała o dziecku, jego pracy.
Maryś również widział dym. Było to
cieniutkie pasemko unoszące się nad dachem domu, w którym wynajmowali
mieszkanie. Wiedział, że to krzątająca się po kuchni matka gotuje obiad, myślał
o tym, co dobrego będzie dziś czekało na stole.
W południe chłopak wpadał do domu,
donośnie oznajmiając, jak bardzo jest głodny. Siadał za stołem nakrytym żółtą
serwetką i pochłaniał ogromne ilości zupy z chlebem. Wdowa udawała, że nie jest
głodna, oddawała swą porcję synowi. Dopiero po jego powrocie do pracy zjadała
resztki.
Wieczorem chłopak wracał bardzo
zmęczony. Po kolacji niemal natychmiast zasypiał. Rano matka budziła go z
największym trudem. Kotłowy musiał wstawać bardzo wcześnie. Którejś nocy śniło
mu się, że uderzył matkę. Ale po śniadaniu już tylko śmiali się z nocnych
koszmarów.
Tego dnia, około południa, rozległ
się straszliwy huk. Runął fabryczny komin, cegły wylatywały wysoko w górę.
Wdowa zamarła z przerażenia. Być może nie słyszała nawet, że na ulicy
krzyczano, iż kotłowy został zabity.
Przez długie lata samotna wdowa
wpatrywała się w odbudowany komin, unoszący się z niego słup dymu. Wydawało jej
się, że dym przybiera postać nieżyjącego ukochanego syna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz